Jadę wreszcie na inny kontynent (pierwszy raz) i zamierzam dobrze się bawić. Trochę przeraża mnie czas podróży, bo na afrykańskim lądzie powinienem stanąć po około 48 godzinach podróży(!) ale dzięki temu może uda mi się zobaczyć kawał Europy za jednym podejściem. I poznać ludzi, z którymi jadę, więc jak dobrze pójdzie, w Tunisie będziemy już wystarczająco zintegrowani.
Start – Warszawa. Cel – włoskie Civitavecchia. Czyli początek wielkiego exodusu przez całą Europę. Wycieczkę zaczęliśmy bardzo wcześnie rano. Około 6 na miejscu wyznaczonym przez nasze biuro podróży byli już wszyscy, większość niewyspana, ale z radością i błyskiem w oku. Dla wielu z nas była to pierwsza tego typu wycieczka (o czym dowiedziałem się podczas rozmów w oczekiwaniu na resztę grupy) i wszyscy byli mocno podekscytowani.
Niestety – nie zrealizowałem większości pierwszego planu, jakim było zwiedzanie Starego Kontynentu. Co prawda nasze samochody (wygodne terenówki) przejechały Czechy i Austrię, ale jazda zaplanowana była co do minuty – z krótkimi postojami na jakieś jedzenie czy chwilę wypoczynku i rozprostowania nóg. Późno w nocy dotarliśmy do Włoskiego portu, a ja po kilku godzinach rozmów z współpasażerami najnormalniej w świecie zasnąłem. Mam nadzieję, że nie chrapałem – nie mogą mnie znienawidzić już pierwszego dnia.
Obudziłem się w środku nocy, jakieś 50 km od Civitavecchia, czyli docelowego przystanku w Europie. Tu musieliśmy trochę poczekać na nasz prom (udało nam się przyjechać odrobinę za wcześnie) więc szybko odnalazłem malutką restauracyjkę. Z natury nie jadam posiłków w środku nocy, jednak przespawszy dzisiejszy obiad postanowiłem nadrobić nieco energii w organizmie.
Z chwilą, gdy wsiedliśmy na pokład promu (czyli jakieś pół godzin po mojej obiadokolacji) zaczęła się właściwa podróż. Zakwaterowany w kajucie wyszedłem na pokład pooddychać morskim powietrzem… Tunezjo – nadchodzę!
