Z kempingu ruszyliśmy z samego rana na dalszą część tej wyprawy. Wiedziałem, że dziś czeka nas wycieczka w kierunku Sahary – największej i chyba najsłynniejszej pustyni na świecie. Zanim jednak przyszło nam zobaczyć piaski tej pustyni czekało nas wiele innych atrakcji…
I to już od samego rana. Przewodnicy zabrali nas w magiczne miejsce. Mogliśmy ujrzeć o poranku (przy wschodzącym dopiero słońcu) panoramę Wielkiego Szotta, czyli solniska Chott-el-Jerid. Oglądaliśmy ją stojąc na skraju wzgórz o swojsko brzmiącej nazwie Belvedere. Musze przyznać, że był to niesamowity obrazek, który także obszernie uwieczniłem na karcie pamięci aparatu fotograficznego.
Na szczęście dopisała nam pogoda, więc czekała na nas kolejna odsłona off-roadowego szaleństwa! Bardzo liczyłem na to, że i tym razem będę mógł sprawdzić się w walce z tutejszymi szlakami przeznaczonymi jedynie dla terenowych samochodów. Niestety tym razem nie było na to po prostu czasu. Chcieliśmy jak najszybciej dotrzeć do celu – czyli na Saharę.
Nasz mały rajd przebiegał wzdłuż brzegu słonego jeziora, które było wyjątkowo duże. Jechaliśmy bardzo szybko po wyboistej drodze, co w osłupienie wprawiało większość z nas, w tym i mnie. Chociaż skłamałbym mówiąc, że mi się nie podobało.
Wieczorem osiągnęliśmy nasz cel. Wreszcie mogliśmy zobaczyć jak ogromna i przez to potężna jest pustynie. Nawet podróż przez morze nie wprawiła mnie w taki stan. Miałem wrażenie, że gdzie nie spojrzę wszystko zasypane jest piskiem… w dodatku czułem, że ten piasek się rozszerza i z każdą chwilą zajmuje coraz to większy obszar.
Dość długo staliśmy wpatrzeni w ten obrazek, aż przewodnicy powiedzieli, że czas jechać do hotelu. Noc spędziliśmy w bardzo wygodnych łózkach, znów odpuszczając imprezowanie. Doskonale wiedzieliśmy, co czeka nas jutro rano – bardzo długa podróż przez teren, gdzie nikt nigdy nie wytyczył szlaków dla podróżnych z innych regionów świata.